Zamętu ciąg dalszy…

Wiecie, to już przestaje być zabawne, to już zaczyna być straszne. Nawet jeśli te wybory nie będą sfałszowane, czego się coraz bardziej obawiam, to wprowadzą taką ilość precedensów i zgubnych argumentów do dyskusji politycznej, że będziemy je wspominać jeszcze przez dziesięciolecia.

System PKW nie poradził sobie z liczeniem, z którym poradzi sobie darmowy arkusz kalkulacyjny, w co mi się trochę wierzyć nie chce. O ile rozumiem, że komisje nie mogą przesłać danych do PKW, to czemu ciągle odbywa się liczenie głosów, przecież w komisjach na samym dole ludzie ręcznie liczą kartki, potem to spisują na arkusze i dopiero jest to wprowadzane w system elektroniczny. Jeśli więc system padł, wystarczyć powinno, aby w poszczególnych komisjach przewodniczący zadzwonił do powiatu i podał cyferki, potem powiat do województwa a województwo do centrali. Tam powinni to podliczyć w kilka godzin. Tymczasem ciągle nie ma protokołów z komisji obwodowych!

O ile ciężko sfałszować wybory do rad gmin i miast, a nawet do rad powiatu, to już do sejmików jest to możliwe. PO mogło przestraszyć się wygranej PiS, sfałszowanie na swoją korzyść zbytnio byłoby oczywiste, więc nagle wygrywa koalicjant – PSL. Sondaże często się mylą, ale żeby aż tak?
Boję się kolejnych wyborów, jednocześnie zastanawiam się, jak to możliwe, że przez ostanie 25 lat wszystko szło dobrze, a teraz nagle się zesrało? 25 lat temu na kalkulatorach podliczono wybory znacznie szybciej, dziś, gdy przeciętna komórka ma wydajność superkomputera sprzed ćwierćwiecza system nie daje rady? Społeczeństwo się zmobilizowało, nie można narzekać na frekwencję, ale w następnych wyborach przez ten cyrk tyle osób nie zagłosuje…

A do tego jeszcze takie cyrki lokalne, jak pomylone karty do głosowania w obwodach, albo alkoholik, który ma wyjebane na wszystko szefem komisji wyborczej…

A teraz trochę czarnego humoru: